Ten blog ostatnio odzwierciedla ostatnio trochę mnie. Jest pusty i cichy.
Był fantastyczny czas euforii, optymizmu i chęci do działania, ale trwał trochę za krótko, tak na moje oko.
Teraz. Zamiast łapać to 'teraz' i wyciskać z niego ile się da, najchętniej zabarykadowałabym się w pokoju, wlazła pod kołdrę i nigdy spod niej nie wyszła. Sama się dziwię, jakim cudem wstaję teraz na egzaminy, siadam do książek albo idę biegać.
Przez ostatnie dwa- trzy tygodnie stało się tyle, że zaczęłam funkcjonować na granicy wcześniej niż powinnam. Przy okazji dołożyłam sobie jeszcze sama i mam to sobie za złe.
Niewiarygodne w jak krótkim czasie można pozbawić człowieka poczucia bezpieczeństwa. Dzięki temu też otrzeźwiałam, zaczęłam jakoś normalniej czuć. Wcześniej nie wiem.... Jakiś pancerzyk mnie chronił i dozował wszystko, myślałam, że już przeszło, że idę dalej i jest lepiej.
Życie na to chyba stwierdziło 'Ha, młoda kozo! Zobaczymy!' i zobaczyłam.
Wszyscy mówią, że będzie lepiej, że trzeba czasu. Wcale nie jest lepiej. Nawet jakby z dnia na dzień gorzej i już nie wiem co z tym robić. Może spisanie tego pomoże, bo wkrótce to chyba po ścianach zacznę chodzić.
Najtrudniejsze jest udawanie, że jest ok. Uśmiechanie się, a w środku czekanie tylko na moment, kiedy nikt nie będzie patrzeć. Dlatego szukam zajęć, im więcej tym lepiej. Chwilowo biegam, trochę w AZS-ie zaczynam się udzielać. Zmywanie jest super, w lipcu powrót do karate. Jak sesja pójdzie, to mam tyle książek i seriali do nadrobienia... Zastanawiam się tylko, jak długo można się zagłuszać? Cóż... W sumie dowiem się zapewne.
Każdy dzień wraca ze wspomnieniem, co rusz to nowym. Widzę twarz, przypominam sobie głos, pogodę, miejsca... Zdjęcie w portfelu nie do ruszenia. Te z dysku też (w kilku kopiach zapasowych, razem z notatkami).
Zdjęcia. Tyle mi zostało. Mam nadzieję, że tylko na chwilę mam tylko je, że się odmieni, w koncu los jest nieprzewidywalny.
Ale na razie. Tylko zdjęcia. Zamrożone na nich uśmiechy.
Proszę mi wybaczyć te smęty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz