Jak nie dążyć do jakiegoś wyśrubowanego ideału, który pewnie (pewnie? na pewno) nigdzie nie istnieje, ale jednocześnie, żeby się nie poddawać? Jakim cudem mam się nauczyć nie przejmować i robić to, co bym chciała, a nie zadowalać wszystkich naokoło? Jak nie wyrzucać sobie niczego i zrozumieć, że odroczenie osiągnięcia wymarzonego celu wcale nie określa mnie, jako człowieka bezwartościowego?
Czuję się, jakbym nic nie wiedziała i jakbym musiała zaczynać siebie od nowa. Oparcie życia na jednym filarze było głupie, chociaż wcześniej byłam przekonana, że tych filarów jest kilka.
Na szczęście wszystko powoli ostyga i jakieś trzeźwe spojrzenie na świat powraca, ale czuję się jakbym jednak poniosła porażkę i z poprzednich doświadczeń nie wyniosła nic. I nawet to, że jedną rzecz w końcu zakończyłam i w innych dziedzinach pomału pnę się do góry... To nie ma znaczenia, bo w tym jednym miejscu nie wyszło i dlatego wszystko inne jest takie mało znaczące.
Znowu mam czas, żeby się uczyć, ale tym razem chyba mam nieco ważniejsze lekcje do odrobienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz